2014-10-15

Dzień rzeźnika - II ultra Maraton Bieszczadzki

Dzień świstaka rzeźnika - II ultra Maraton Bieszczadzki, 12.X.2014

"Wszystkiego mniej" ale i tak było warto!




Przeżyć to jeszcze raz - pragnienie dnia świstaka rzeźnika.

Z tematem wystartowania w biegu chodziłem/biegałem przez długi czas, bardzo chciałem ale ... z jednej strony - z Trójmiasta bardzo daleko, (z przejazdem) drogo. Z drugiej strony bardzo chciałem zdobyć brakujący 1 punkt do Biegu Ultra Granią Tatr i ... udało się! W piątek 10.X poszedł przelew. Sobota 11.X wyjazd autem 6 rano, ponad 10 godz. jazdy, odbiór pakietu startowego, pasta party...

rozmawiam z biegaczem (Adam), który w tym roku zrobił 100-kę w Krynicy i treningowo przebiegł ostatni fragment Biegu Ultra Granią Tatr - odcinek od Murowańca do mety w Kuźnicach (limit na ten fragment 7 godz. Adam"na świeżo" zrobił to w 6:40) ... oj trzeba będzie się solidnie przygotować...

... po pasta party nocleg w aucie (decydując się na start w ostatnim możliwym momencie nie próbowałem nawet szukać noclegu). Pobudka ok. 5:30, ogarniam się, śniadanie, trochę zimno więc z powrotem do auta, śniadanie, czekam sobie, śniadanie. Zbiórka przed startem 7:15, ok. 7:00 na parkingu pojawia się auto z dwoma osobami (para/małżeństwo?) które również startują, z ich auta głośno słychać motywator "Wszystko mogę w Tym, który mnie umacnia"

... "wszystkiego mniej" - na starcie mam o 2 kije trekingowe mniej :D (tu w przeciwieństwie do Biegu Rzeźnika większość startuje bez kijków) jestem mniej najedzony i mniej nawodniony. Już na 4 km zaczynam być trochę głodny i jak tu jeść wafelka skoro cały czas tylko lekko pod górę i trzeba biec i to dość szybko o podchodzeniu (=bardziej stromo) na razie nie ma mowy. Jakoś go zjadam popijajac izotonikiem i lecę dalej :).

Wszyscy cisną przez Cisną.

... "wszystkiego mniej": lecę sam, gdzie się podział partner z Biegu Rzeźnika, acha ... jest w Gdańsku, tu wszyscy biegną w pojedynkę - i lepiej i gorzej. Lepiej bo ewentualne nieplanowane postoje mnoży się przez jeden, gorzej bo nie ma z kim pogadać za bardzo, wszyscy cisną przez Cisną :D

Od ok. 6-go do 15-go km jest praktycznie cały czas podbieg coraz bardziej stromy z niecałych 600m n.p.m na ok. 1000m n.p.m. Tu jeszcze do ok. 13 km prawie cały czas biegnę podobnie jak reszta stawki. Potem zaczynają się podejścia, pierwsze na świeżo i jeszcze nie tak mocno stromo w tempie 11min/km. Trudno dopiero będzie na 31 km.

Między 11km a 14km jest wspólny odcinek trasy i oprócz oznaczeń 12-go i 13-go km widzimy także oznaczenia 38km i 39km, chwilę rozmawiam z biegaczem, którego mijam - mówimy sobie, że jeszcze tu wrócimy za kilka godzin. O ile do ok. 13 km jeszcze w miarę biegłem, to ten sam odcinek na 38 km miło sobie rozmawiamy idąc szybkim krokiem pod górę. W Przełęczy nad Roztokami dobiegamy do granicy ze Słowacją i skręcamy w prawo, aby pasem granicznym biec aż do 25-go kilometra.




Hyrylata

Do 30-go kilometra jest całkiem przyjemnie, po początkowym podejściu teraz tylko niewielkie podbiegi i zbiegi, potem długo i łagodnie w dół, udaje się lecieć w tempie 6-7 min./km. Trzeba uważać. W pewnym momencie jakoś tak krzywo ląduję na lewą nogę, że prawie funduję sobie skręcenie stawu skokowego. Myślę: Boże, tylko nie teraz w połowie trasy, trochę boli, stopniowo coraz mniej, ostatecznie okazało się to na szczęście lekkie naciągnięcie, które trochę boli do dzisiaj (kilka dni po biegu) ale nic nie napuchło, nie jest źle, przy normalnym chodzeniu nie boli. Uważać, uważać ... kamienie poprzykrywane liśćmi ... trawa, która na Biegu Rzeźnika była nieco powyżej kolan teraz zdecydowanie powyżej pasa więc mało widać, ścieżynki wąskie i wijące się.

31-km - podejście na Hyrlatą, wg. mojej subiektywnej oceny trudniejsze niż podeście na Połoninę Caryńską z Biegu Rzeźnika, trasa dopiero co wytyczonym szlakiem, który wg. tego co pisali organizatorzy może na stałe zagości na mapach Bieszczad. Ostro w górę, tak ostro, że przez krótkie odcinki idę tylko na przodach stóp, nie staram się nawet stawać piętą, bo trzeba by iść bokiem. Tempo tego km wyszło 20:03 min/km, tu miałem myśli typu "nigdy więcej".

35-37 km ostro w dół, momentami błotko, mokro, ślisko, kamienie, liście, wąsko, o dziwo - ja czasem wyprzedzam, częściej jednak mnie wyprzedzają. Myślę tylko o punkcie żywieniowym aby napić się Pepsi i coś zjeść. W końcu jest punkt, tuż przed pomiarem czasu na 38-km. Pepsi, coś słodkiego, pepsi, pepsi, izotonik, bułka z serem popijana pepsi, połowa snickersa, izotonik i jeszcze kubeczek pepsi do ręki i dalej w drogę. Gdyby nie pepsi to oddałbym w pośpiechu pochłonięte chwilę wcześniej kalorie.

Ostatnie podejście przed metą

Ponownie przebyty już wcześniej odcinek trasy - tym razem: 38km / 39km, tu idziemy sobie szybkim krokiem dopijając pepsi i rozmawiając, moi rozmówcy - kolega z Bydgoszczy, koleżanka z Warszawy. Opowiadamy sobie jak zaczęliśmy biegać. Do początku ostrego podejścia trzymamy się razem. Tym razem mijając 39 km skręcamy w lewo, by jeszcze przed metą zaliczyć: Okrąglik (1101m), Jasło (1153m m), Szczawnik (1098m) i Małe Jasło (1097m) a potem już tylko w dół do Cisnej.

Mijamy grupkę obserwatorów, którzy dzielnie nam kibicują, mówią "szacunek". Ja im mówię: "my to jesteśmy leszcze, bo przecież tu idziemy zamiast biec", oni na to "nie, nie to my jesteśmy leszcze". Na początku ostrego podejścia kilkoro wolontariuszy z wodą i kubeczkami (nieoceniona pomoc). Na podejściu kolega z Bydgoszczy cały czas trzyma się za mną.

... "wszystkiego mniej": mniej ludzi, więcej Bieszczad

Potem gdzieś znika z tyłu (później jeszcze mnie dogoni). Na trasie biegu jest już bardzo luźno, do tego stopnia, że przez dłuższe momenty nie widzę ani nikogo przede mną ani nikogo za mną, dobrze, że trasa oznakowana, inaczej zawędrowałbym do Wodziłek [polecam film Zakochany Anioł i scenę przeniesienia do Wodziłek] ;). Bieszczady i ja :D

Na 42,195m mówię do kolegi z Bydgoszczy, że nie wyrobliśmy się na limit czasu z Orlen Warsaw Marathon, na zegarku mam 6 godz. 2 minuty :D

Do 45 km myślę już tylko kiedy w końcu będzie ten zbieg do mety, lewa, prawa, lewa, prawa. Przypomniało mi się co Adam mówił o dużym wysiłku, że w trakcie długiego biegania trudno jest na przykład w pamięci wykonać względnie proste obliczenia matematyczne. Chciałem spróbować liczyć ale odpuściłem, bo przecież ... w każdą stronę lewo lub prawo czai się droga do Wodziłek ;).

Gdzieś w okolicy 43 km widząc przede mną przemieszczającego się biegacza i drzewo przez ułamek sekundy mam wrażenie, że to drzewo biegnie w moją stronę a ten biegacz stoi w miejscu :D Zabawne.

Prawie 46 km, teraz już tylko w dół, dół, dół, bolą palce i paznokcie jak to śpiewa "Wiewiórka na drzewie". Zjedzone kalorie na 38 km w całości trafiły do krwiobiegu, biegnę bardziej żwawo i o dziwo wyprzedzam na zbiegach, pojedyncze osoby, ale zawsze. Cały czas na trasie dość luźno, tłumów nie ma.

... "wszystkiego mniej": mniej sucho: Końcówka trasy dobrze znana z Biegu Rzeźnika, tym razem jest ostro w dół (na Rzeźniku było pod górę). Tuż przed wybiegnięciem z lasu całkiem niezłe błotko, mi już nie robi to różnicy bo do mety jakieś max. 2-3 km słychać muzykę, kibiców.

Na mostku z torami kolejowymi wyprzedzam jeszcze jednego biegacza i cały szczęśliwy wbiegam na metę.




... "wszystkiego mniej": mniej biegaczy - wystartowało 500 osób, mniej kilometrów - wg. organizatorów 53 km.

Podsumowując:
Jako, że jestem początkującym ultrasem górskim uplasowałem się w połowie stawki (miejsce 268, czas netto 7:22:59). Trasa super, bieg był dość trudny, szczególnie podejście na Hyrlatą, które wg. mojej subiektywnej oceny było trudniejsze niż podeście na Połoninę Caryńską z Biegu Rzeźnika. 115 osób nie zmieściło się w limicie czasu 8 godz. z czego 36 osób nie ukończyło biegu. Czas zwycięzcy nieco ponad 4 godz. 41 minut, ostatni zawodnik przybiegł z czasem ponad 9 godz. 23 minuty.

Na koniec świetny (jak zwykle) film z biegu przygotowany przez BeskidTV.