2014-10-15

Dzień rzeźnika - II ultra Maraton Bieszczadzki

Dzień świstaka rzeźnika - II ultra Maraton Bieszczadzki, 12.X.2014

"Wszystkiego mniej" ale i tak było warto!




Przeżyć to jeszcze raz - pragnienie dnia świstaka rzeźnika.

Z tematem wystartowania w biegu chodziłem/biegałem przez długi czas, bardzo chciałem ale ... z jednej strony - z Trójmiasta bardzo daleko, (z przejazdem) drogo. Z drugiej strony bardzo chciałem zdobyć brakujący 1 punkt do Biegu Ultra Granią Tatr i ... udało się! W piątek 10.X poszedł przelew. Sobota 11.X wyjazd autem 6 rano, ponad 10 godz. jazdy, odbiór pakietu startowego, pasta party...

rozmawiam z biegaczem (Adam), który w tym roku zrobił 100-kę w Krynicy i treningowo przebiegł ostatni fragment Biegu Ultra Granią Tatr - odcinek od Murowańca do mety w Kuźnicach (limit na ten fragment 7 godz. Adam"na świeżo" zrobił to w 6:40) ... oj trzeba będzie się solidnie przygotować...

... po pasta party nocleg w aucie (decydując się na start w ostatnim możliwym momencie nie próbowałem nawet szukać noclegu). Pobudka ok. 5:30, ogarniam się, śniadanie, trochę zimno więc z powrotem do auta, śniadanie, czekam sobie, śniadanie. Zbiórka przed startem 7:15, ok. 7:00 na parkingu pojawia się auto z dwoma osobami (para/małżeństwo?) które również startują, z ich auta głośno słychać motywator "Wszystko mogę w Tym, który mnie umacnia"

... "wszystkiego mniej" - na starcie mam o 2 kije trekingowe mniej :D (tu w przeciwieństwie do Biegu Rzeźnika większość startuje bez kijków) jestem mniej najedzony i mniej nawodniony. Już na 4 km zaczynam być trochę głodny i jak tu jeść wafelka skoro cały czas tylko lekko pod górę i trzeba biec i to dość szybko o podchodzeniu (=bardziej stromo) na razie nie ma mowy. Jakoś go zjadam popijajac izotonikiem i lecę dalej :).

Wszyscy cisną przez Cisną.

... "wszystkiego mniej": lecę sam, gdzie się podział partner z Biegu Rzeźnika, acha ... jest w Gdańsku, tu wszyscy biegną w pojedynkę - i lepiej i gorzej. Lepiej bo ewentualne nieplanowane postoje mnoży się przez jeden, gorzej bo nie ma z kim pogadać za bardzo, wszyscy cisną przez Cisną :D

Od ok. 6-go do 15-go km jest praktycznie cały czas podbieg coraz bardziej stromy z niecałych 600m n.p.m na ok. 1000m n.p.m. Tu jeszcze do ok. 13 km prawie cały czas biegnę podobnie jak reszta stawki. Potem zaczynają się podejścia, pierwsze na świeżo i jeszcze nie tak mocno stromo w tempie 11min/km. Trudno dopiero będzie na 31 km.

Między 11km a 14km jest wspólny odcinek trasy i oprócz oznaczeń 12-go i 13-go km widzimy także oznaczenia 38km i 39km, chwilę rozmawiam z biegaczem, którego mijam - mówimy sobie, że jeszcze tu wrócimy za kilka godzin. O ile do ok. 13 km jeszcze w miarę biegłem, to ten sam odcinek na 38 km miło sobie rozmawiamy idąc szybkim krokiem pod górę. W Przełęczy nad Roztokami dobiegamy do granicy ze Słowacją i skręcamy w prawo, aby pasem granicznym biec aż do 25-go kilometra.




Hyrylata

Do 30-go kilometra jest całkiem przyjemnie, po początkowym podejściu teraz tylko niewielkie podbiegi i zbiegi, potem długo i łagodnie w dół, udaje się lecieć w tempie 6-7 min./km. Trzeba uważać. W pewnym momencie jakoś tak krzywo ląduję na lewą nogę, że prawie funduję sobie skręcenie stawu skokowego. Myślę: Boże, tylko nie teraz w połowie trasy, trochę boli, stopniowo coraz mniej, ostatecznie okazało się to na szczęście lekkie naciągnięcie, które trochę boli do dzisiaj (kilka dni po biegu) ale nic nie napuchło, nie jest źle, przy normalnym chodzeniu nie boli. Uważać, uważać ... kamienie poprzykrywane liśćmi ... trawa, która na Biegu Rzeźnika była nieco powyżej kolan teraz zdecydowanie powyżej pasa więc mało widać, ścieżynki wąskie i wijące się.

31-km - podejście na Hyrlatą, wg. mojej subiektywnej oceny trudniejsze niż podeście na Połoninę Caryńską z Biegu Rzeźnika, trasa dopiero co wytyczonym szlakiem, który wg. tego co pisali organizatorzy może na stałe zagości na mapach Bieszczad. Ostro w górę, tak ostro, że przez krótkie odcinki idę tylko na przodach stóp, nie staram się nawet stawać piętą, bo trzeba by iść bokiem. Tempo tego km wyszło 20:03 min/km, tu miałem myśli typu "nigdy więcej".

35-37 km ostro w dół, momentami błotko, mokro, ślisko, kamienie, liście, wąsko, o dziwo - ja czasem wyprzedzam, częściej jednak mnie wyprzedzają. Myślę tylko o punkcie żywieniowym aby napić się Pepsi i coś zjeść. W końcu jest punkt, tuż przed pomiarem czasu na 38-km. Pepsi, coś słodkiego, pepsi, pepsi, izotonik, bułka z serem popijana pepsi, połowa snickersa, izotonik i jeszcze kubeczek pepsi do ręki i dalej w drogę. Gdyby nie pepsi to oddałbym w pośpiechu pochłonięte chwilę wcześniej kalorie.

Ostatnie podejście przed metą

Ponownie przebyty już wcześniej odcinek trasy - tym razem: 38km / 39km, tu idziemy sobie szybkim krokiem dopijając pepsi i rozmawiając, moi rozmówcy - kolega z Bydgoszczy, koleżanka z Warszawy. Opowiadamy sobie jak zaczęliśmy biegać. Do początku ostrego podejścia trzymamy się razem. Tym razem mijając 39 km skręcamy w lewo, by jeszcze przed metą zaliczyć: Okrąglik (1101m), Jasło (1153m m), Szczawnik (1098m) i Małe Jasło (1097m) a potem już tylko w dół do Cisnej.

Mijamy grupkę obserwatorów, którzy dzielnie nam kibicują, mówią "szacunek". Ja im mówię: "my to jesteśmy leszcze, bo przecież tu idziemy zamiast biec", oni na to "nie, nie to my jesteśmy leszcze". Na początku ostrego podejścia kilkoro wolontariuszy z wodą i kubeczkami (nieoceniona pomoc). Na podejściu kolega z Bydgoszczy cały czas trzyma się za mną.

... "wszystkiego mniej": mniej ludzi, więcej Bieszczad

Potem gdzieś znika z tyłu (później jeszcze mnie dogoni). Na trasie biegu jest już bardzo luźno, do tego stopnia, że przez dłuższe momenty nie widzę ani nikogo przede mną ani nikogo za mną, dobrze, że trasa oznakowana, inaczej zawędrowałbym do Wodziłek [polecam film Zakochany Anioł i scenę przeniesienia do Wodziłek] ;). Bieszczady i ja :D

Na 42,195m mówię do kolegi z Bydgoszczy, że nie wyrobliśmy się na limit czasu z Orlen Warsaw Marathon, na zegarku mam 6 godz. 2 minuty :D

Do 45 km myślę już tylko kiedy w końcu będzie ten zbieg do mety, lewa, prawa, lewa, prawa. Przypomniało mi się co Adam mówił o dużym wysiłku, że w trakcie długiego biegania trudno jest na przykład w pamięci wykonać względnie proste obliczenia matematyczne. Chciałem spróbować liczyć ale odpuściłem, bo przecież ... w każdą stronę lewo lub prawo czai się droga do Wodziłek ;).

Gdzieś w okolicy 43 km widząc przede mną przemieszczającego się biegacza i drzewo przez ułamek sekundy mam wrażenie, że to drzewo biegnie w moją stronę a ten biegacz stoi w miejscu :D Zabawne.

Prawie 46 km, teraz już tylko w dół, dół, dół, bolą palce i paznokcie jak to śpiewa "Wiewiórka na drzewie". Zjedzone kalorie na 38 km w całości trafiły do krwiobiegu, biegnę bardziej żwawo i o dziwo wyprzedzam na zbiegach, pojedyncze osoby, ale zawsze. Cały czas na trasie dość luźno, tłumów nie ma.

... "wszystkiego mniej": mniej sucho: Końcówka trasy dobrze znana z Biegu Rzeźnika, tym razem jest ostro w dół (na Rzeźniku było pod górę). Tuż przed wybiegnięciem z lasu całkiem niezłe błotko, mi już nie robi to różnicy bo do mety jakieś max. 2-3 km słychać muzykę, kibiców.

Na mostku z torami kolejowymi wyprzedzam jeszcze jednego biegacza i cały szczęśliwy wbiegam na metę.




... "wszystkiego mniej": mniej biegaczy - wystartowało 500 osób, mniej kilometrów - wg. organizatorów 53 km.

Podsumowując:
Jako, że jestem początkującym ultrasem górskim uplasowałem się w połowie stawki (miejsce 268, czas netto 7:22:59). Trasa super, bieg był dość trudny, szczególnie podejście na Hyrlatą, które wg. mojej subiektywnej oceny było trudniejsze niż podeście na Połoninę Caryńską z Biegu Rzeźnika. 115 osób nie zmieściło się w limicie czasu 8 godz. z czego 36 osób nie ukończyło biegu. Czas zwycięzcy nieco ponad 4 godz. 41 minut, ostatni zawodnik przybiegł z czasem ponad 9 godz. 23 minuty.

Na koniec świetny (jak zwykle) film z biegu przygotowany przez BeskidTV.



2014-07-02

Mój Bieg Rzeźnika 2014 cz.3

Niełatwo w kilku słowach opisać wrażenia z debiutu w Biegu Rzeźnika, jeśli jednak moja relacja miałaby ograniczyć się do kilku wyrazów, opis brzmiałby: radość, wyzwanie, szczęście.

Jeśli miałby to być tylko jeden wyraz, z całą pewnością byłoby to określenie: ekskluzywnie :D

Mój Bieg Rzeźnika 2014 cz.3

(tu: część pierwsza ... a tu: część druga)

Smerek (ok. 56 km trasy) -> Berehy Górne (ok. 69 km trasy)

... się pisze, pisze ;)

2014-06-24

Mój Bieg Rzeźnika 2014 cz.2

Niełatwo w kilku słowach opisać wrażenia z debiutu w Biegu Rzeźnika, jeśli jednak moja relacja miałaby ograniczyć się do kilku wyrazów, opis brzmiałby: radość, wyzwanie, szczęście.

Jeśli miałby to być tylko jeden wyraz, z całą pewnością byłoby to określenie: ekskluzywnie :D

Mój Bieg Rzeźnika 2014 cz.2

(tu: część pierwsza)

Cisna (ok. 32 km trasy) --> Smerek (ok. 56 km trasy)

Wybiegamy z przepaku w Cisnej. Ja ... "nieco" niezorientowany w dalszym przebiegu trasy ;) pobiegłbym w "drogę powrotną" do Przełęczy Żebrak, na szczęście kibice, Adam i inni uczestnicy niewerbalnie przekazali mi wyraźną sugestię, że tuż przed torami należy skręcić w prawo na wiadukt kolejowy.


Wiadukt kolejowy po przepaku w Cisnej

Za wiaduktem skręcamy od razu w prawo w las i ... ostro w górę ... tu dopiero zaczynają się prawdziwe podejścia. Będzie jeszcze trudniej (dobrze to widać na poniższym obrazku).


Czerwoną strzałką zaznaczona nasza aktualna pozycja na wykresie przedstawiającym profil trasy Biegu Rzeźnika.
Na początku trochę pod górę, potem przejście przez strumyk i ostro w górę. Bardzo przydają się (dozwolone od tego momentu biegu) kijki trekingowe. Łapię pierwszy (i jak się potem okazało, na szczęście jedyny) kryzys - nie wiem dlaczego, może za szybko zjadłem. Może to kwestia mocnej pracy rąk, uruchomiły się dodatkowe grupy mięśniowe przy pracy kijkami trekingowymi. Nie wiem. Mówię Adamowi, że mam lekki kryzys, ale nie będę się zatrzymywał, tylko trochę zwolnię. Idę ostro po górę nieco wolniej, ale "cały czas do przodu" :). Jak jest? ... Ekskluzywnie! :D Czuję, że nie jest źle, przez 2-3 minuty pocę się jakby było 35^C. Kryzys mija, najpewniej szybko zjedzony mars, popity pepsi zaczął być "wchłaniany" do krwioobiegu. Doganiam Adama, "lecimy" dalej. Na tym etapie trasy widzę już pierwsze "ofiary" Rzeźnika. Mijam zespół mieszany - para, małżeństwo? - stoją, miny nieciekawe, kobieta mówi do partnera: "schodzimy". Co raz częściej ludzie zatrzymują się choćby na chwilę, potem "ostro wyrywają" i znowu się zatrzymują. Taka mijanka, raz ja ich mijam jak stoją, raz oni mnie wyprzedzają. Ja idę stałym tempem, nie zatrzymuję się. Coraz mniej lasu, coraz więcej widoków na Bieszczady, mgły ustępują. Pół minutki postoju, robimy jedyne wspólne zdjęcie na trasie z własnego aparatu (pancerna komórka Adama, pożyczona specjalnie na bieg), inne zdjęcia robione przez niezawodnych kibiców fotografów.


Po niecałych 6 godzinach biegu, połowie drogi między Cisna a Smerekiem ok 44 km

Widać coraz więcej, ja nadal widzę to samo co wcześniej - najbliższe kilka metrów trasy przede mną, trzeba uważać aby się nie potknąć. Minęło niecałe 6 godzin biegu, w nogach ok. 44 kilometry. Jesteśmy już dość wysoko jak na Bieszczady, ok. 1100 m n.p.m. na tej wysokości lecimy łącznie jakieś 15 km. Mijając Małe Jasło (1097m), Jasło (1153 m) aby w końcu "wspiąć się" na Fereczatą (1102m). Na tym etapie biegu również i ja zaliczam pitstop "nie tylko na siku", tracimy ładnych kilka minut. Mijają nas Mariusz i Lechu, po wyjściu z lasu widać "wężyk" biegaczy na podejściu pytam Adama czy ich widzi, niestety nie. Myślę sobie, no to nieźle straciliśmy. Lecimy, ja w głowie mam cały czas ... "nadrobić stratę". Kilka/kilkanaście minut później Adam mówi, że chyba ich widzi. To podziałało na mnie, jakbym znowu startował :)



3 ... 2 ... 1 start! Cel dogonić Mariusza i Lecha, odrobić straty. Wyrywam do przodu ... "cały czas do przodu" :D ... mój dialog z innymi biegaczami na tym etapie wygląda następująco: ... przepraszam, przepraszam ... dzięki ...przepraszam!!! dzięki... dzięki... Znowu kawałek lasu, widzę chłopaków ok. 50 metrów przede mną. Straty odrobione. Szczęśliwy przeganiam ich, potem jeszcze z tyłu słyszę, że Adam chwilę z nimi rozmawia. Potem cisza, oglądam się ... jest Adam ... Lecha i Mariusza nie widać. Dalej lecimy swoje! Zaczyna się długi ... i stromy zbieg. Jakieś 4 km długości a w pionie 500m. Adam leci swoje, ja staram się nadganiać, zbiegi to nie jest mój ulubiony fragment biegu na tym etapie "bolą pięty, bolą łokcie, bolą palce i paznokcie" jak to śpiewa w piosence o Biegu Rzeźnika "Wiewiórka na drzewie".



Wszystko się kiedyś kończy, ostre zbiegi też, wybiegamy na wypłaszczenie i "wygładzenie" jeśli chodzi o nawierzchnię. Równo, gładko, ulga dla stóp. Zaczyna się nielubiana przez wielu uczestników "Droga Mirka". Przed biegiem czytałem, że to jeden z bardziej nielubianych fragmentów trasy. Asfalt i mnóstwo zakrętów oraz nurtujące pytanie, czy to już za tym zakrętem jest ten przepak "Smerek"?
Dla mnie to był jeden z lepszych fragmentów trasy. Mając już ponad 50 km w nogach. Lecimy, patrzę na tempo aktualnego kilometra ... 5,08 ... mówię do Adama, że trochę za szybko. Z rozsądku trochę zwalniamy, lecimy ok. 6,00 min./km. Cały czas wg. założeń jak płasko i z górki - biegniemy, jak pod górkę idziemy. Nie wiem czemu, ale większość uczestników idzie? Łykamy ich "niemiłosiernie" :D


"Droga Mirka" - na tej drodze "łyknęliśmy" z 50-80 osób jak nie więcej, nie wiem czemu ale większość z nich szła, podczas gdy my biegliśmy 
W końcu docieramy do przepaku "Smerek" (590 m n.p.m.) na tym przepaku miało być sprawnie i szybko. Jest dość ciasno, sporo ludzi, część uczestników schładza bolące miejsca dostarczonym w ramach pakietów startowych spray'em chłodzącym. Znajduję folię termiczną, siadamy, jemy po jednej bułce z wędliną, które były zapewnione przez organizatorów. W końcu jakaś odmiana żywieniowa - coś niesłodkiego. Aby było szybciej popijam bułkę wygazowaną pepsi. Zbieramy się do wyjścia, pojawia się Mariusz z Lechem, krzyczę do nich, że mam dla nich "miejscówkę" do siedzenia. Uzupełniamy wodę/izo w plecakach, ja dodatkowo zabieram jeszcze do plecaka przygotowaną wcześniej butelkę pepsi, przydała się :). Lecimy dalej. Jest jeszcze bardziej stromo niż po wyjściu z Cisnej ... a będzie jeszcze ciężej. Czuję się świetnie, siła jest! Powoli zza chmur zaczyna wyglądać słońce.


Czerwoną strzałką zaznaczona nasza aktualna pozycja na wykresie przedstawiającym profil trasy Biegu Rzeźnika.
Ostatnie dwa etapy, tylko 20 km do mety, teraz dopiero zaczyna się Bieg Rzeźnika :)

Kolejny etap: Smerek (ok. 56 km trasy) -> Berehy Górne (ok. 69 km trasy)część trzecia.

2014-06-22

Mój Bieg Rzeźnika 2014 cz.1


Niełatwo w kilku słowach opisać wrażenia z debiutu w Biegu Rzeźnika, jeśli jednak moja relacja miałaby ograniczyć się do kilku wyrazów, opis brzmiałby: radość, wyzwanie, szczęście.

Jeśli miałby to być tylko jeden wyraz, z całą pewnością byłoby to określenie: ekskluzywnie :D

Mój Bieg Rzeźnika 2014 cz.1



Poniżej postaram się mniej zwięźle opisać wrażenia z samego biegu, jak i z przygotowań do niego. W tekście znajdzie się również wyjaśnienie odnośnie określenia: ekskluzywnie.

Ogólne informacje o biegu
Przez wielu opisywany jako najtrudniejszy bieg w Polsce. Osobiście określiłbym raczej jako jeden z najtrudniejszych biegów w Polsce. O skali trudności biegu decydują warunki pogodowo-terenowe, które panują w danym roku oraz sama data biegu z uwagi na to, że bieg rozgrywany jest co roku w piątek po Bożym Ciele (w Kościele Katolickim uroczystość liturgiczna ku czci Najświętszego Sakramentu, jest to święto ruchome, wypadające 60 dni po Wielkanocy). Dodatkowym elementem, który może wpływać na trudność biegu jest wymóg startu w zespołach dwuosobowych.

Wg. definicji organizatorów: Bieg Rzeźnika jest towarzyskim rajdem miłośników biegania i Bieszczadów. Blisko osiemdziesięciokilometrowa trasa wiedzie bieszczadzkim czerwonym szlakiem z Komańczy przez Cisną, góry Jasło i Fereczata, Smerek oraz połoniny do Ustrzyków Górnych. Limit czasu wynosi 16 godzin.

W przyjemnością czytam również opis z etykiety piwa URSA Rzeźnik: “oficjalne piwo legendarnego Biegu Rzeźnika, najtrudniejszego ultramaratonu w Polsce” :D


W 2014 roku start biegu zaplanowano na dzień 20 czerwca, godz. 3:30 w Komańczy.

To tyle wstępnych informacji, dla dopełnienia wrzucam jeszcze "Hymn Biegu Rzeźnika"




Nasz zespół (Team ASA – Biegiem po Zdrowie - Gdynia):
Adam (34 lata) - maratończyk (kilka maratonów, jak dotąd złamane 3:30)
Daniel (40 lat, piszący relację) - również maratończyk :) (dwa maratony, debiut poniżej 4:00, najbliższe plany - złamanie 3:30) i pogoń za Adamem na krótszych dystansach. Na wszystkich Adam jest ode mnie lepszy o kilka minut.




“Rzeźnickie” marzenie
Najpierw ... sam pomysł aby wystartować. Wracając z biegu udało się ustalić kto z naszego zespołu był “prowodyrem całej akcji” :) - Adam w zeszłym roku biegł w maratonie w Berlinie, w końcówce biegu zauważył biegacza w koszulce Bieg Rzeźnika, co bardzo pomogło mu w realizacji celu, jakim było zejście poniżej 3:30).

Jakiś czas później propozycja a w zasadzie decyzja - biegniemy w Biegu Rzeźnika, oczywiście jeszcze trzeba było mieć sporo szczęścia przy zapisywaniu, ale decyzja zapadła. Biegniemy!

Zapisy
3.XII.2013 - wypatrzyłem info na stronie organizatora:
“Zapisy na BRz 2014 ruszą już 12 stycznia!
Z przyjemnością informujemy, że zapisy na XI Bieg Rzeźnika rozpoczną się 12 stycznia o godzinie 15.00. Przyszłoroczny Bieg Rzeźnika odbędzie się tradycyjnie w piątek po Bożym Ciele, czyli 20 czerwca 2014.”

12.I.2014 - godz. 15:00 czas start, próbujemy niezaleźnie na dwóch komputerach, po kilkunastu minutach i niezliczonych próbach jest sukces!!! Adamowi udało się nas zapisać.

Czas przygotowań
Hmm… przygotowania można podzielić na:
(do każdej części jeszcze coś dopiszę)

Sportowe:
Przygotowywaliśmy się osobno, każdy wg. własnego planu, w międzyczasie start w Orlen Warsaw Marathon w kwietniu.
Środowe treningi Team ASA – Biegiem po Zdrowie w Gdyni, gdzie Piotr Suchenia nie miał dla nas litości ;)

“Naukowe” ;) tj. poznawcze: 
Czytanie relacji uczestników z wcześniejszych edycji. 
Moja ulubiona relacja, najlepsze wg. mnie fragmenty pozwolę sobie zacytować:

"...Wszystko to złożyło się na chwilową depresję. Wiedząc że nie jestem na trasie sam i nie mogę się poddać, nie mogłem pozbyć się myśli: „jakby to było jakbym teraz umarł…”..."
"Będąc kiedyś w Bieszczadach w ciągu jednego dnia zaliczyłem Smerek i połoninę Wetlińską, drugiego dnia Połoninę Caryńską… Teraz miałem to zrobić w kilka godzin, mając za sobą 60 kilometrów… „Kocham Cię Życie!”"
"Kompletnie wyczerpany energetycznie, zatrzymywałem się co kilka kroków. Chłopacy nie chcieli mi mówić jaki odcinek pokonaliśmy i ile nam zostało, a ja nie miałem swojego zegarka. Później okazało się, że najwolniejszy kilometr pokonaliśmy w 22 minuty… Podejrzewam, że szybciej można by się przeczołgać."
"Trochę gorzej było w tym momencie z Kamilem, który najpierw mówił do siebie (dialog między nim a Benkiem – Kamil: Daleko … … …? Benek: Co? Kamil: A ja coś mówiłem? - trzy-kropki to nieznane słowa  ), później zaczął płakać… "
"Dlatego kiedy mniej więcej w ósmej godzinie biegu jakiś gość krzyknął do nas: „Brawo Maratończycy” – nie wytrzymałem i bez zastanowienia odparłem „Maraton przy tym to ch***…” Zdziwienie Pana było ogromne"


Prowiantowo/żywieniowe: 
Należało ustalić co się będzie jeść. Pierwsza porada od Kasi - niebiegającej koleżanki - M&M’sy.
Moja kochana żona zaś zaopatrzyła mnie w bardzo dużą ilość bardzo słodkich muffinek z kawałkami gruszki w środku, tu zacytuję Adama:  Basia, Twoje muffinki uratowały ekspedycję.
Muffinki sprawdziły się rewelacyjnie, były dość wilgotne, łatwo się jadło.

Pogodowe: 
Niezawodne meteo.pl, sprawdzam kilka dni przed startem, z dnia na dzień coraz gorzej jeśli chodzi o prognozowany deszcz, lepiej w przypadku temperatury (raczej chłodno).


Wyjazd:
900 km z Gdańska do Cisnej, tu też pewnie coś dopiszę :)

Dzień przed startem: 
W skrócie: obżarstwo, odbiór pakietów startowych, przygotowanie rzeczy na przepaki (o tym napiszę więcej w ramach porad czyli wyciągania wniosków “co można było zrobić lepiej”), wysłuchanie ekskluzywnych ;) porad Marcina Świerca, obżarstwo, odprawa obowiązkowa.

Marcin w trakcie "wykładu" mówił (cytat niedosłowny): "... jeśli w trakcie biegu padało pytanie: Jak jest? odpowiedź brzmiała: ekskluzywnie."

Podczas odprawy organizatorzy poinformowali, że z uwagi na to, iż w tym roku jest wyjątkowo mało błota, to przynajmniej wypuścili dużo żmij ;). Tak na serio, to ostrzegali, że tym roku w Bieszczadach jest wyjątkowo dużo żmij. Mówili, że ukąszenie żmiji zygzakowatej dla zdrowego dorosłego człowieka nie jest śmiertelne i w razie takiego przypadku nie należy panikować tylko zadzwonić na jeden z podanych numerów telefonów (które każdy uczestnik miał obowiązkowo mieć w swoim telefonie). Przyjadą/zabiorą uczestnika, podadzą surowicę. Po odprawie powrót do ekipy z którą mieszkaliśmy a tam … jeszcze raz obżarstwo (Weronika siostra Bartka, który wraz ze szwagrem zrobili super czas w debiucie (poniżej 11:30 godz.) zrobiła naleśniki :D.

Dzień (a w zasadzie NOC!!!) startu: godz. 22:03 wrzucam na “face’a”:

“Jutro pobudka o 0:55, 1:30 jedziemy do Cisnej”
komentarze:
Zazdraszczam! powodzenia 
A ja dwie godziny temu nie chcialam dzwonic zeby Was nie obudzic
Daniello, jesteś hardcore! wróć żyw...o ile to możliwe po takim biegu.
A po co ... tam nic nie ma 

Coś ok. 2 godzin snu, szybkie ogarnięcie się. Tape’y (profilaktycznie m.in. na achillesy) założyłem sobie jeszcze przed snem, bo obawiałem się, że “rano” nie zdążę. Na to od razu compressporty i skarpetki i tak spałem :D

acha… szybkie ogarnięcie się … w samochód (do Cisnej mieliśmy ok. 15 minut) potem szybko do autokaru i w Komańczy wylądowaliśmy jakieś 40 minut przed startem.

Start: Komańcza -> Przełęcz Żebrak (ok. 16,7 km trasy)
Atmosfera przed startem - niezapomniana, rozmowy, żarty, zdjęcia, siku, żarty, zdjęcia. 5 minut do startu, Adam zdejmuje kurtkę, mimo, że zimno, będzie biegł w krótkim rękawku. Za przykładem Adama również zdejmuję kurktę - jak się potem okazało - bardzo dobra decyzja. 2-3 minuty przed startem, zaczyna padać, na razie nieznacznie. Pierwsze kilometry asfaltem, Adam z czołówką (jednak się przydała!!!) ja bez. Lecimy spokojnie wg. wszelkich porad, jak jest pod górkę - idziemy. Płasko lub z górki - biegniemy. Zaczyna coraz bardziej padać ale nikomu to specjalnie nie przeszkadza. Po kilku kilometrach pierwszy przymusowy “pit-stop” Adam musi nie tylko siku ;) Mija nas z 200 osób. Potem dalej lecimy spokojnie. Odrabiamy “stratę” z “pit-stop’u”. Kończy się asfalt, zaczyna las i zaczynają pierwsze wzniesienia - jak się później okazało, te początkowe wzniesienia - totalny “lajcik” w porównaniu do tego, co miało nas czekać kilka godzin później. Lecimy spokojnie wg. zalożeń, nie patrzę na czas tylko na tempo ostatniego km i średnie tempo od początku. Adam na zbiegach biegnie sporo szybciej ode mnie, staram się trzymać, nadrabiać. W pewnym momencie mam okazję obserwować jedynego "fikołka" w trakcie całego biegu ... w wykonaniu Adama (ponad 2 metry wzrostu). 10/10 punktów za wrażenia artystyczne! Obserwując styl w jakim Adam skłania się ku ziemi, po czym szybko staje na nogi i dalej biegnie jakby ten fikołek był zaplanowany - wiem, że na szczęście nic poważnego się nie stało. Trzeba uważać, mnóstwo korzeni, kamieni, innych uczestników, jeden nieostrożny krok i można szybko zakończyć start w biegu. Tym bardziej trzeba uważać, bo biegniemy bez kijków (na odcinku do Cisnej - pierwsze 32 km kijki zabronione, potem się bardzo przydawały.

Pierwszy punkt kontrolny + napoje miał być na ok. 16,7 km. Zbliżamy się do tego dystansu, patrzę na mojego garmina, rozglądam się a tu nic, żadnego punktu. Lecimy jeszcze ze 2 km, jest punkt kontrolny, no dobra, pomyślałem sobie, że jak tak dalej pójdzie, to nie będzie te 78-80 km a 80-kilka :D Atmosfera na punkcie super, idzie bardzo sprawnie, wypijam dwa kubki izotonika, camelbak’a w plecaku nie uzupełniam, Adam podobnie, lecimy dalej - kierunek Cisna. Na trasie mijamy Darka Strychalskiego, niepełnosprawnego biegacza, dla którego Bieg Rzeźnika jest przygotowaniem do startu w biegu BADWATER w Dolinie Śmierci w USA. Kilka dni przez Rzeźnikiem Darek uzbierał kwotę na ten bieg! Kilka słów o nim: "W wieku 8 lat wpadł pod ciężarówkę. Przeszedł trzy trepanacje czaszki. Był w śpiączce trzy miesiące. Po wieloletniej rehabilitacji pozostał mu niedowład prawej części ciała." Do końca biegu Darka na trasie będziemy spotykać jeszcze kilka razy.

Przełęcz Żebrak (ok. 16,7 km trasy) -> Cisna (ok. 32 km trasy)
Od Przełęczy Żebrak do Cisnej idzie dość szybko, deszcz w lesie mniej odczuwalny nie tylko dzięki drzewom, ale również dlatego, że coraz mniej pada. Są miejsca w których wchodzimy w niesamowitą mgłę w lesie, idąc skrajem zbocza nie widać nic w dole. Momentami jest przeraźliwie zimno, mocno wieje. Na trasie "kolejki" biegaczy równo przemierzające wybiegane korytarze w głębokiej trawie. Gdzie te żmije myślę … nie ma czasu się rozglądać. Trudno się też wyprzedza, w tej trawie to praktycznie niemożliwe, bo nierozsądne. Nie wiadomo czy nie wleci się w jakiś dół, nie trafi na kamień czy może w końcu na … żmiję ;) Biegniemy, idziemy, biegniemy, Cisna coraz bliżej. Przed biegiem czytałem, że przed Cisną jest bardzo ciężkie zejście wzdłuż wyciągu narciarskiego. Ludzie pisali, że gdy stanęli na „krawędzi” nie wiedzieli czy zjeżdżać na d... czy zbiegać. W końcu i my docieramy do tego miejsca. Okazuje się, że wcale nie jest tak stromo (później będą trudniejsze zbiegi), może tak oceniam, bo jeżdżę na nartach? Tak czy inaczej zbieg nie jest łatwy bo nawierzchnię stanowi glina pomieszana z resztkami trawy i drobnego żwiru. Można zbiegać, zejść lub faktycznie zjechać :). Ja wybieram coś między ostrożnym zbiegiem a zejściem gdy widzę wyślizgany fragment. W połowie wyciągu na pełnej prędkości mija mnie szaleniec, który biegnie „ślizgiem” kontrolowanym. Czyste szaleństwo, ale wyprzedza mnie o dobre kilkadziesiąt sekund. Adam na dole wyciągu też jest przede mną o dobre pół minuty, czeka, robi fotki :) … troszkę nieostre, ale co tam :D
Na zdjęciu końcowy ocinek zbiegu pod wyciągiem narciarskim przed Cisną, bardziej płasko, dodatkowo zdjęcie spłaszcza :)
Po zbiegu z wyciągu wbiegamy między jakieś domki, restaurację jest sporo ludzi, kibiców, biją brawo. Radość! Myślę, że to już ten przepak, sprawdzam kilometry ok. 30 km, za wcześnie. Czułem się prawie jak na mecie. Wybiegamy z tego „nie-przepaku”, zaczyna się asfalt, do Cisnej jeszcze ponad 2 km, biegniemy, znowu kibice, mega budujące doświadczenie, dodają sił. Centrum Cisnej, znane rejony – przepak jest w miejscu biura zawodów. Przebiegamy przez tory, po prawej gra „Wiewiórka na drzewie”? (chyba) dają czadu, jest moc w nogach, jest adrenalina. Tu czuję się jakby to był koniec biegu, a tu jeszcze przed nami blisko 50 km. Na przepaku podają nam nasz worek, szukam miejsca gdzie można choć na chwilę usiąść, trzeba dać nogom odpocząć momencik. Uzupełnienie kalorii, szybko gryzę marsa, popijam wygazowaną pepsi, jeszcze Basiowa muffinka, banan, coś tam jeszcze. Rozkładamy kijki i lecimy dalej. Wydawało nam się, że szybko się ogarnęliśmy. Niestety potem się okazało, że było za długo, można było szybciej, sprawniej, lepiej się zorganizować. Nauka na przyszłość. W podsumowaniu wszystkich części w „dziale” porady napiszę jakie błędy popełniliśmy, co można było zrobić lepiej i jak się do tego zabrać aby na przepaku nie tracić zbyt dużo czasu. Kolejny etap:
Cisna (ok. 32 km trasy) --> Smerek (ok. 56 km trasy)część druga.