2014-06-22

Mój Bieg Rzeźnika 2014 cz.1


Niełatwo w kilku słowach opisać wrażenia z debiutu w Biegu Rzeźnika, jeśli jednak moja relacja miałaby ograniczyć się do kilku wyrazów, opis brzmiałby: radość, wyzwanie, szczęście.

Jeśli miałby to być tylko jeden wyraz, z całą pewnością byłoby to określenie: ekskluzywnie :D

Mój Bieg Rzeźnika 2014 cz.1



Poniżej postaram się mniej zwięźle opisać wrażenia z samego biegu, jak i z przygotowań do niego. W tekście znajdzie się również wyjaśnienie odnośnie określenia: ekskluzywnie.

Ogólne informacje o biegu
Przez wielu opisywany jako najtrudniejszy bieg w Polsce. Osobiście określiłbym raczej jako jeden z najtrudniejszych biegów w Polsce. O skali trudności biegu decydują warunki pogodowo-terenowe, które panują w danym roku oraz sama data biegu z uwagi na to, że bieg rozgrywany jest co roku w piątek po Bożym Ciele (w Kościele Katolickim uroczystość liturgiczna ku czci Najświętszego Sakramentu, jest to święto ruchome, wypadające 60 dni po Wielkanocy). Dodatkowym elementem, który może wpływać na trudność biegu jest wymóg startu w zespołach dwuosobowych.

Wg. definicji organizatorów: Bieg Rzeźnika jest towarzyskim rajdem miłośników biegania i Bieszczadów. Blisko osiemdziesięciokilometrowa trasa wiedzie bieszczadzkim czerwonym szlakiem z Komańczy przez Cisną, góry Jasło i Fereczata, Smerek oraz połoniny do Ustrzyków Górnych. Limit czasu wynosi 16 godzin.

W przyjemnością czytam również opis z etykiety piwa URSA Rzeźnik: “oficjalne piwo legendarnego Biegu Rzeźnika, najtrudniejszego ultramaratonu w Polsce” :D


W 2014 roku start biegu zaplanowano na dzień 20 czerwca, godz. 3:30 w Komańczy.

To tyle wstępnych informacji, dla dopełnienia wrzucam jeszcze "Hymn Biegu Rzeźnika"




Nasz zespół (Team ASA – Biegiem po Zdrowie - Gdynia):
Adam (34 lata) - maratończyk (kilka maratonów, jak dotąd złamane 3:30)
Daniel (40 lat, piszący relację) - również maratończyk :) (dwa maratony, debiut poniżej 4:00, najbliższe plany - złamanie 3:30) i pogoń za Adamem na krótszych dystansach. Na wszystkich Adam jest ode mnie lepszy o kilka minut.




“Rzeźnickie” marzenie
Najpierw ... sam pomysł aby wystartować. Wracając z biegu udało się ustalić kto z naszego zespołu był “prowodyrem całej akcji” :) - Adam w zeszłym roku biegł w maratonie w Berlinie, w końcówce biegu zauważył biegacza w koszulce Bieg Rzeźnika, co bardzo pomogło mu w realizacji celu, jakim było zejście poniżej 3:30).

Jakiś czas później propozycja a w zasadzie decyzja - biegniemy w Biegu Rzeźnika, oczywiście jeszcze trzeba było mieć sporo szczęścia przy zapisywaniu, ale decyzja zapadła. Biegniemy!

Zapisy
3.XII.2013 - wypatrzyłem info na stronie organizatora:
“Zapisy na BRz 2014 ruszą już 12 stycznia!
Z przyjemnością informujemy, że zapisy na XI Bieg Rzeźnika rozpoczną się 12 stycznia o godzinie 15.00. Przyszłoroczny Bieg Rzeźnika odbędzie się tradycyjnie w piątek po Bożym Ciele, czyli 20 czerwca 2014.”

12.I.2014 - godz. 15:00 czas start, próbujemy niezaleźnie na dwóch komputerach, po kilkunastu minutach i niezliczonych próbach jest sukces!!! Adamowi udało się nas zapisać.

Czas przygotowań
Hmm… przygotowania można podzielić na:
(do każdej części jeszcze coś dopiszę)

Sportowe:
Przygotowywaliśmy się osobno, każdy wg. własnego planu, w międzyczasie start w Orlen Warsaw Marathon w kwietniu.
Środowe treningi Team ASA – Biegiem po Zdrowie w Gdyni, gdzie Piotr Suchenia nie miał dla nas litości ;)

“Naukowe” ;) tj. poznawcze: 
Czytanie relacji uczestników z wcześniejszych edycji. 
Moja ulubiona relacja, najlepsze wg. mnie fragmenty pozwolę sobie zacytować:

"...Wszystko to złożyło się na chwilową depresję. Wiedząc że nie jestem na trasie sam i nie mogę się poddać, nie mogłem pozbyć się myśli: „jakby to było jakbym teraz umarł…”..."
"Będąc kiedyś w Bieszczadach w ciągu jednego dnia zaliczyłem Smerek i połoninę Wetlińską, drugiego dnia Połoninę Caryńską… Teraz miałem to zrobić w kilka godzin, mając za sobą 60 kilometrów… „Kocham Cię Życie!”"
"Kompletnie wyczerpany energetycznie, zatrzymywałem się co kilka kroków. Chłopacy nie chcieli mi mówić jaki odcinek pokonaliśmy i ile nam zostało, a ja nie miałem swojego zegarka. Później okazało się, że najwolniejszy kilometr pokonaliśmy w 22 minuty… Podejrzewam, że szybciej można by się przeczołgać."
"Trochę gorzej było w tym momencie z Kamilem, który najpierw mówił do siebie (dialog między nim a Benkiem – Kamil: Daleko … … …? Benek: Co? Kamil: A ja coś mówiłem? - trzy-kropki to nieznane słowa  ), później zaczął płakać… "
"Dlatego kiedy mniej więcej w ósmej godzinie biegu jakiś gość krzyknął do nas: „Brawo Maratończycy” – nie wytrzymałem i bez zastanowienia odparłem „Maraton przy tym to ch***…” Zdziwienie Pana było ogromne"


Prowiantowo/żywieniowe: 
Należało ustalić co się będzie jeść. Pierwsza porada od Kasi - niebiegającej koleżanki - M&M’sy.
Moja kochana żona zaś zaopatrzyła mnie w bardzo dużą ilość bardzo słodkich muffinek z kawałkami gruszki w środku, tu zacytuję Adama:  Basia, Twoje muffinki uratowały ekspedycję.
Muffinki sprawdziły się rewelacyjnie, były dość wilgotne, łatwo się jadło.

Pogodowe: 
Niezawodne meteo.pl, sprawdzam kilka dni przed startem, z dnia na dzień coraz gorzej jeśli chodzi o prognozowany deszcz, lepiej w przypadku temperatury (raczej chłodno).


Wyjazd:
900 km z Gdańska do Cisnej, tu też pewnie coś dopiszę :)

Dzień przed startem: 
W skrócie: obżarstwo, odbiór pakietów startowych, przygotowanie rzeczy na przepaki (o tym napiszę więcej w ramach porad czyli wyciągania wniosków “co można było zrobić lepiej”), wysłuchanie ekskluzywnych ;) porad Marcina Świerca, obżarstwo, odprawa obowiązkowa.

Marcin w trakcie "wykładu" mówił (cytat niedosłowny): "... jeśli w trakcie biegu padało pytanie: Jak jest? odpowiedź brzmiała: ekskluzywnie."

Podczas odprawy organizatorzy poinformowali, że z uwagi na to, iż w tym roku jest wyjątkowo mało błota, to przynajmniej wypuścili dużo żmij ;). Tak na serio, to ostrzegali, że tym roku w Bieszczadach jest wyjątkowo dużo żmij. Mówili, że ukąszenie żmiji zygzakowatej dla zdrowego dorosłego człowieka nie jest śmiertelne i w razie takiego przypadku nie należy panikować tylko zadzwonić na jeden z podanych numerów telefonów (które każdy uczestnik miał obowiązkowo mieć w swoim telefonie). Przyjadą/zabiorą uczestnika, podadzą surowicę. Po odprawie powrót do ekipy z którą mieszkaliśmy a tam … jeszcze raz obżarstwo (Weronika siostra Bartka, który wraz ze szwagrem zrobili super czas w debiucie (poniżej 11:30 godz.) zrobiła naleśniki :D.

Dzień (a w zasadzie NOC!!!) startu: godz. 22:03 wrzucam na “face’a”:

“Jutro pobudka o 0:55, 1:30 jedziemy do Cisnej”
komentarze:
Zazdraszczam! powodzenia 
A ja dwie godziny temu nie chcialam dzwonic zeby Was nie obudzic
Daniello, jesteś hardcore! wróć żyw...o ile to możliwe po takim biegu.
A po co ... tam nic nie ma 

Coś ok. 2 godzin snu, szybkie ogarnięcie się. Tape’y (profilaktycznie m.in. na achillesy) założyłem sobie jeszcze przed snem, bo obawiałem się, że “rano” nie zdążę. Na to od razu compressporty i skarpetki i tak spałem :D

acha… szybkie ogarnięcie się … w samochód (do Cisnej mieliśmy ok. 15 minut) potem szybko do autokaru i w Komańczy wylądowaliśmy jakieś 40 minut przed startem.

Start: Komańcza -> Przełęcz Żebrak (ok. 16,7 km trasy)
Atmosfera przed startem - niezapomniana, rozmowy, żarty, zdjęcia, siku, żarty, zdjęcia. 5 minut do startu, Adam zdejmuje kurtkę, mimo, że zimno, będzie biegł w krótkim rękawku. Za przykładem Adama również zdejmuję kurktę - jak się potem okazało - bardzo dobra decyzja. 2-3 minuty przed startem, zaczyna padać, na razie nieznacznie. Pierwsze kilometry asfaltem, Adam z czołówką (jednak się przydała!!!) ja bez. Lecimy spokojnie wg. wszelkich porad, jak jest pod górkę - idziemy. Płasko lub z górki - biegniemy. Zaczyna coraz bardziej padać ale nikomu to specjalnie nie przeszkadza. Po kilku kilometrach pierwszy przymusowy “pit-stop” Adam musi nie tylko siku ;) Mija nas z 200 osób. Potem dalej lecimy spokojnie. Odrabiamy “stratę” z “pit-stop’u”. Kończy się asfalt, zaczyna las i zaczynają pierwsze wzniesienia - jak się później okazało, te początkowe wzniesienia - totalny “lajcik” w porównaniu do tego, co miało nas czekać kilka godzin później. Lecimy spokojnie wg. zalożeń, nie patrzę na czas tylko na tempo ostatniego km i średnie tempo od początku. Adam na zbiegach biegnie sporo szybciej ode mnie, staram się trzymać, nadrabiać. W pewnym momencie mam okazję obserwować jedynego "fikołka" w trakcie całego biegu ... w wykonaniu Adama (ponad 2 metry wzrostu). 10/10 punktów za wrażenia artystyczne! Obserwując styl w jakim Adam skłania się ku ziemi, po czym szybko staje na nogi i dalej biegnie jakby ten fikołek był zaplanowany - wiem, że na szczęście nic poważnego się nie stało. Trzeba uważać, mnóstwo korzeni, kamieni, innych uczestników, jeden nieostrożny krok i można szybko zakończyć start w biegu. Tym bardziej trzeba uważać, bo biegniemy bez kijków (na odcinku do Cisnej - pierwsze 32 km kijki zabronione, potem się bardzo przydawały.

Pierwszy punkt kontrolny + napoje miał być na ok. 16,7 km. Zbliżamy się do tego dystansu, patrzę na mojego garmina, rozglądam się a tu nic, żadnego punktu. Lecimy jeszcze ze 2 km, jest punkt kontrolny, no dobra, pomyślałem sobie, że jak tak dalej pójdzie, to nie będzie te 78-80 km a 80-kilka :D Atmosfera na punkcie super, idzie bardzo sprawnie, wypijam dwa kubki izotonika, camelbak’a w plecaku nie uzupełniam, Adam podobnie, lecimy dalej - kierunek Cisna. Na trasie mijamy Darka Strychalskiego, niepełnosprawnego biegacza, dla którego Bieg Rzeźnika jest przygotowaniem do startu w biegu BADWATER w Dolinie Śmierci w USA. Kilka dni przez Rzeźnikiem Darek uzbierał kwotę na ten bieg! Kilka słów o nim: "W wieku 8 lat wpadł pod ciężarówkę. Przeszedł trzy trepanacje czaszki. Był w śpiączce trzy miesiące. Po wieloletniej rehabilitacji pozostał mu niedowład prawej części ciała." Do końca biegu Darka na trasie będziemy spotykać jeszcze kilka razy.

Przełęcz Żebrak (ok. 16,7 km trasy) -> Cisna (ok. 32 km trasy)
Od Przełęczy Żebrak do Cisnej idzie dość szybko, deszcz w lesie mniej odczuwalny nie tylko dzięki drzewom, ale również dlatego, że coraz mniej pada. Są miejsca w których wchodzimy w niesamowitą mgłę w lesie, idąc skrajem zbocza nie widać nic w dole. Momentami jest przeraźliwie zimno, mocno wieje. Na trasie "kolejki" biegaczy równo przemierzające wybiegane korytarze w głębokiej trawie. Gdzie te żmije myślę … nie ma czasu się rozglądać. Trudno się też wyprzedza, w tej trawie to praktycznie niemożliwe, bo nierozsądne. Nie wiadomo czy nie wleci się w jakiś dół, nie trafi na kamień czy może w końcu na … żmiję ;) Biegniemy, idziemy, biegniemy, Cisna coraz bliżej. Przed biegiem czytałem, że przed Cisną jest bardzo ciężkie zejście wzdłuż wyciągu narciarskiego. Ludzie pisali, że gdy stanęli na „krawędzi” nie wiedzieli czy zjeżdżać na d... czy zbiegać. W końcu i my docieramy do tego miejsca. Okazuje się, że wcale nie jest tak stromo (później będą trudniejsze zbiegi), może tak oceniam, bo jeżdżę na nartach? Tak czy inaczej zbieg nie jest łatwy bo nawierzchnię stanowi glina pomieszana z resztkami trawy i drobnego żwiru. Można zbiegać, zejść lub faktycznie zjechać :). Ja wybieram coś między ostrożnym zbiegiem a zejściem gdy widzę wyślizgany fragment. W połowie wyciągu na pełnej prędkości mija mnie szaleniec, który biegnie „ślizgiem” kontrolowanym. Czyste szaleństwo, ale wyprzedza mnie o dobre kilkadziesiąt sekund. Adam na dole wyciągu też jest przede mną o dobre pół minuty, czeka, robi fotki :) … troszkę nieostre, ale co tam :D
Na zdjęciu końcowy ocinek zbiegu pod wyciągiem narciarskim przed Cisną, bardziej płasko, dodatkowo zdjęcie spłaszcza :)
Po zbiegu z wyciągu wbiegamy między jakieś domki, restaurację jest sporo ludzi, kibiców, biją brawo. Radość! Myślę, że to już ten przepak, sprawdzam kilometry ok. 30 km, za wcześnie. Czułem się prawie jak na mecie. Wybiegamy z tego „nie-przepaku”, zaczyna się asfalt, do Cisnej jeszcze ponad 2 km, biegniemy, znowu kibice, mega budujące doświadczenie, dodają sił. Centrum Cisnej, znane rejony – przepak jest w miejscu biura zawodów. Przebiegamy przez tory, po prawej gra „Wiewiórka na drzewie”? (chyba) dają czadu, jest moc w nogach, jest adrenalina. Tu czuję się jakby to był koniec biegu, a tu jeszcze przed nami blisko 50 km. Na przepaku podają nam nasz worek, szukam miejsca gdzie można choć na chwilę usiąść, trzeba dać nogom odpocząć momencik. Uzupełnienie kalorii, szybko gryzę marsa, popijam wygazowaną pepsi, jeszcze Basiowa muffinka, banan, coś tam jeszcze. Rozkładamy kijki i lecimy dalej. Wydawało nam się, że szybko się ogarnęliśmy. Niestety potem się okazało, że było za długo, można było szybciej, sprawniej, lepiej się zorganizować. Nauka na przyszłość. W podsumowaniu wszystkich części w „dziale” porady napiszę jakie błędy popełniliśmy, co można było zrobić lepiej i jak się do tego zabrać aby na przepaku nie tracić zbyt dużo czasu. Kolejny etap:
Cisna (ok. 32 km trasy) --> Smerek (ok. 56 km trasy)część druga.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz